Maria Stasz

* 1924

  • "Nawet nie ma co opowiadać bo nikt w to nie wierzy. Ja z nikim nie rozmawiam na te tematy. Taki komplet mój składał się z sześciu dziewcząt. Uczyliśmy się wszystkiego, nawet religii. Taki ksiądz Kozioł przychodził – ale to nie była religia, to była etyka. I wszystkie przedmioty były, wszystkie. I jezyk francuski, nie angielski tylko francuski. I jak to się odbywało? Chodziłyśmy od mieszkania do mieszkania. Bez książek. Jak podręczniki zdobywały nauczycielki, wtedy jak ja się uczyłam, nie wiem. W każdym razie, nauczyły nas – uważam, bardzo dużo. A matura to była u mojej koleżanki. Zapamiętałam bardzo dobrze. Pokaże pani zdjęcia. Bo mam zdjęcia z tej matury. Było nas sześć. Była delegacja z kuratorium z Kielc. Nie każdy mógł ot tak sobie zrobić. Przyjechali inspektorzy z Kielc, byli obecni jako delegaci tajnego nauczania. Naturalnie nie dostałyśmy żadnego papierka, nic. Tylka nam powiedziano że „W imieniu Rzeczpospolitej...” – duma nas rozpierała! Ale to nie był koniec. To był 41 rok i dyrektorka Cyrańska powiedziała: „Kochana, ja Ciebie nie zwalniam. Ty teraz będziesz uczyć”. „Ja będę uczyć?”. „Tak” – powiedziała – „My nie mamy nauczycieli”. Nauczyciele byli wywożeni, rozstrzeliwani. Nie było komu uczyć tej młodzieży. No zaczęłam uczyć i jakoś mi to dobrze poszło. Byłyśmy kontrolowane przez nasze nauczycielki. Przychodziły na hospitacje, patrzyły co robimy, jak to robimy i czy my w ogóle coś robimy. Musiały to sprawdzać. Ale to było bardzo przyjemne. Przyjemny okres. Trudno powiedzieć żebyśmy się bały. A dodatkowo to był czas ze jeszcze nas wykorzystywała organizacja. Przenosiłyśmy jakieś ulotki, jakieś notatki. Mówili – „Masz to i to przenieść”. To myśmy nosiły. Z tym że my znałyśmy tylko ten najbliższy krąg a polecenia były od innych. Takiego rodzaju zadania: Jesteśmy na takiej koleżanki w Garbatce. A przedtem mój kolega mówił – „Masz sprawdzić dowód i legitymację tego X.” „Jak mam to zrobić?” – pytam. „Masz się dobrać do jego okrycia wierzchniego, wyciągnąć i sprawdzić”. Albo trzeba było kogoś śledzić na przykład. Pochodźcie trochę za nim, sprawdźcie co on tam robi. Także my stale byłyśmy narażone, nie zdając sobie sprawy z tego zupełnie".

  • "Nie wolno było chodzić do kina, nie wolno było, nie. Tylko jak był jakiś film, już taki zupełnie infantylny to wtedy mówiono w klasie że jest taki a taki film, możecie iść do kina, bo tak to nie. Mało tego, nauczyciele sprawdzali proszę pani. Chodzili do kina sprawdzali i wyciągali tych którzy tam siedzieli. To wcale nie było złe, wcale nie było złe. Tak mi się dzisiaj wydaje. A pamiętam, w tym kinie były loże, których dzisiaj nie ma w kinach i że w tych lożach często się chowały jakieś parki. Wcale że to nie było wcale źle. Tak nas prowadzono. Potem lektura. Bardzo dużo czytałyśmy. Były książki – nie pamiętam czyje to – były jakieś trzy tomy o jakimś młodym dziewczęciu z Kaukazu, jej przygody, jej życie ,wie pani – wszystkie wzdychałyśmy żeby tak samo przeżywać. Poza tym kochałyśmy się w artystach. Każda miała ukochanego. A bardzo było łatwo zdobyć fotografię artystów. W czekoladzie. Kupowało się czekoladę a tam były fotografie artystów. No ja się bardzo kochałam tak mi się wydawało, w tym Charles Boyer. Mam taki cały jeszcze plik zdjęć artystów. Wie pani – dziwne, te głupie takie rzeczy przetrwały. A to co wartościowe – to już tego nie ma. Ale to jest też dla mnie wspomnienie, jakieś wspomnienie. No były prywatki tak zwane. Pod czujnym okiem mamusi czy cioci. Ale tam się nic złego nie działo. Jak się nazywała ta zabawa? Ona wprawiała w nieprawność naszych rodziców. Jakoś z karteczek się trafiało na kolegę, i trzeba było z tym kimś wychodzić do drugiego pokoju. I to tak jakoś niepewnie spoglądano wtedy, ze strony starszej generacji. Ale tam się nic nie działo. Najwyżej tam cmoknął w policzek, jeśli miał odwagę, ale nic więcej, nie. No były zabawy. Co jeszcze było. Była ta słynna zabawa w pomidora. To pani ją zna, dzisiaj jest też. Ale wie pani to wszystko było takie śmieszne, bezgrzeszne. To wszystko co się wtedy robiło, nie miało posmaku tego który ma dzisiaj".

  • "Spędziliśmy, już nie pamiętam ile czasu na dworcu w Brześciu, czekając na otwarcie granicy. Ojciec musiał się co jakiś czas meldować u tego komendanta sowieckiego w Brześciu. A my tak siedzieliśmy na tobołach, drzemało się i tak mijał czas. A obok nas też jacyś tam ludzie koczowali i mama mi mówi – „Nie zbliżaj się do nich bo widziałam wszy i ty też dostaniesz.” A pewnego razu, jak ojciec się tam poszedł meldować, to ten komendant rzeczywiście zrobił bardzo dużo. Bo powiedział do ojca – „Musicie natychmiast zniknąć bo szykują się wywózki na Syberię, wszystkich Polaków. Więc jeśli chcecie uniknąć, znikajcie stąd”. Ojciec pytał – „Jak to. Przecież granica zamknięta?” Na to on zamknął jedno oko i mówi – „Jeszcze jest zielona granica”. Na to mój ojciec wrócił i mówi – „ No, moje panny, zbieramy się. Będziemy szukać przewodników”. Bo to byli przewodnicy, którzy przeprowadzali przez granicę. Przecież granica to był Bug. A to była zima, mróz. Znaleźliśmy tych przewodników i zapłaciliśmy bajońską sumę i jakiś pierścionek. Nie wiem skąd oni to wzięli, te pieniądze, bo tam i jeszcze była ciocia i mama i ojciec. No i umówili nas, i dojechaliśmy wieczorem z Brześcia do Małkini (Może sobie pani sprawdzić na mapie. Ta Małkinia jest niedaleko Brześcia). Tam prowadzili nas w ciemności, ja nie wiem gdzie to było. No i doprowadzili nas do Bugu. A w tym miejscu Bug miał takie wysokie brzegi. Było nas dziesięć osób (oni tak wybierali). Sprowadzili nas na dół a tam takie łódeczki wąskie. Bo to już Bug zamarzał, zima, śnieg. Przewozili nas tak po dwie osoby. Już nie pamiętam z kim ja jechałam. W każdym razie, jak już tam wysiadłam na brzeg, pamiętam – niestety bardzo szybko zamarzły mi majteczki – bo niestety zamoczyłam, a że był mróz to mi to wszystko zamarzło! A mnie wtedy kazano się zając babcią (O babcia też z nami była – babcia! A babcia wtedy to była świętość, dzisiaj nie , ale wtedy była). Ja prowadziłam tą babcie pod rękę z moim bratem młodym, ciągnęliśmy ją na ten wysoki brzeg w śnieżycy. Tak było".

  • "W październiku był zakaz i zamkniecie wszystkich polskich szkół średnich. A w Radomiu były trzy gimnazja żeńskie (to było dużo), dwa gimnazja męskie państwowe i jedna szkoła pięcioletnia, szkoła średnia techniczno-mechaniczna. To było dużo i to wszystko zamknięto. Młodzież został w ogóle bez żadnego kierunku bez możloiwości uczenia się. I wtedy moja pensja, Marii Gaj, rozpoczęła działalność jeszcze bez przełożonych. Bo my jako TON podlegaliśmy Kielcom. Zresztą oni to genialnie zorganizowali, trudno powiedzieć. Wezwała nas do siebie pani przełożona i dyrektorka pani Jadwiga Cyrańska na rozmowę – „Masz zacząć się uczyć, będziesz należała do takie a takiego kompletu.” Bo ona zaczynała pierwsza te komplety tworzyć w Radomiu. No ja też zostałam przydzielona do takiego kompletu . Ja musiałam maturę przecież zdawać. Ja nie miałam matury. Potem porozumieli się już dyrektorzy szkół, stworzyło się takie ogólne już tajne nauczanie, gdzie chodziło bardzo dużo osób. Ale ja ich nie znam, nie wiem kto to był. I zaczęliśmy podlegać tajnemu kuratorium w Kielcach".

  • Celé nahrávky
  • 1

    Warszawa, 08.10.2011

    (audio)
    délka: 02:15:11
    nahrávka pořízena v rámci projektu 1945 - End of the War. Comming Home, leaving Home.
Celé nahrávky jsou k dispozici pouze pro přihlášené uživatele.

Nawet nie ma co opowiadać bo nikt w to nie wierzy

Maria Stasz
Maria Stasz
zdroj: Pamět Národa - Archiv

Urodziła się 19 marca 1924 roku w Czerewasze, powiat sarneński, jako jedyne dziecko Stanisławy i Włodzimierza Popowicz. Ojciec był wykształconym inżynierem rolnictwa, pełnił stanowisko plenipotenta hr. Platera, zarządzał jego posiadłościami. Potem ojciec zajął się przemysłem cukrowniczym. Rodzina Popowiczów była zamożna, mieszkała w dużym dworku. Stanisława była drugą żoną Włodzimierza. Z pierwszą żoną, która zmarła tragicznie, Włodzimierz miał syna Władysława, który wychowywał się razem z Marią (zmarł w 1938 roku). W 1934 roku rodzina przeniosła się do Pińska, gdzie Maria Stasz uczęszczała do szkoły powszechnej. Obowiązki zawodowe ojca były powodem przeniesienia się do Radomia niecały rok przed wybuchem wojny, gdzie Maria Stasz rozpoczęła naukę w gimnazjum żeńskim Marii Gajl. Naukę przerwał wybuch wojny. W wyniku przeprowadzanej ewakuacji rodzina trafiła przez Lublin z powrotem na Kresy do Worodina, skąd jednak musieli uciekać przed bandami ukraińskimi. Rodzina znalazła się w Brześciu, gdzie oczekiwała na otwarcie granicy, jednak groźba wywózek na Syberię zmusiła Popowiczów do podjęcia ucieczki przez zieloną granicę, z powrotem do Radomia. Tutaj rodzina spędziła resztę wojny. Maria Stasz w ramach tajnych kompletów organizowanych przez nauczycieli gimnazjum Marii Gajl skończyła edukację i zdała egzamin dojrzałości. W 1941 roku sama podjęła tajne nauczanie. Współpracowała także z AK. 26 grudnia 1944 wyszła za mąż za Stefana Stasz. Po zakończeniu wojny Maria Stasz rozpoczęła nauczanie w szkole powszechnej w Radomiu. Niebawem wraz z mężem przeniosła się do Łodzi, gdzie spędzili 4 lata. W 1949 roku przyszła na świat córka Ewa. Potem przenieśli się do Warszawy, gdzie Maria Stasz ukończyła Filologię Polską w Instytucie Kształcenia Nauczycieli i Badań Oświatowych. Do emerytury pracowała w szkolnictwie, a Stefan Stasz w Warszawskim Towarzystwie Fotograficznym. Mąż zmarł w 2008 roku. Maria Stasz nadal mieszka w Warszawie.