Elżbieta Lobert

* 1929

  • "Ja w międzyczasie uczyłam się, skończyłam studia i dostałam pracę. Moja pierwsza praca była w Górowie Iłowieckim. Ten czas wspominam bardzo miło. Tam byli bardzo dobrzy ludzie. Później zaczęłam starać się po skończeniu studiów o jakaś pracę w Olsztynie. Dostałam się do Wydziału Oświaty. Kiedyś, a chyba i dzisiaj wydzielone były: powiat Olsztyn oraz miasto Olsztyn. Ja pracowałam w inspektoracie, w wydziale oświaty na powiat Olsztyn. Pełniłam funkcję kierownika referatu do spraw przedszkoli. Jeździłam na różne kontrole i zebrania. Trwało to pięć lat. Trzeba było tam dojeżdżać pociągiem do Baczewa. W prawdzie wtedy pociągi dobrze kursowały, ale jednak trzeba było dojeżdżać i od stacji daleko iść do prezydium. Pomyślałam, ze postaram się pójść do Olsztyna. Dostałam się tu na ten sam fotel. Pięć lat byłam w Baczewie, a później trzy lata w Olsztynie. Była to dość trudna praca. Wiadomo, praca z ludźmi. Wtedy byli inni ludzie niż dzisiaj. Złożyłam podanie, bo w międzyczasie przy szpitalu dziecięcym na ulicy Wyspiańskiego utworzyła się szkoła. Byłam jedną z jej organizatorek. Objęłam tam przedszkole. W 1968 roku wybudowali nowy szpital, który istnieje jeszcze obecnie. Przenieśliśmy się tam i pracowałam tam do emerytury. Dobrze się pracowało. Przeszłam na nią dosyć młodo, bo wykorzystałam taki moment, że od pięćdziesięciu lat można było przejść na emeryturę. Jestem na niej od 1979 roku".

  • "Było spokojnie i wszystko OK, aż tu 19 stycznia 1945 roku pierwsze bombardowanie Olsztyna. Mama, jak i ojciec mieszkali w Olsztynie. Ojciec pracował na kolei. Tego dnia matka z sąsiadką z góry przyszły pieszo tam, gdzie byłam ja i było dobrze. Bombardowanie trwało przez piątek i sobotę. W niedzielę był spokój. Zaczęła się już ewakuacja i kazali wyjeżdżać. Gospodarze trzymali się swojej ziemi i inwentarza, więc ja też mówiłam: Nie, nie pójdę. Kieśliny to była linia frontu. Odbywały się tam walki. Moja ciotka – ojca siostra zaczęła zabijać kaczki, gęsi i je piec. Wszyscy szykowali się do wyjazdu".

  • "W poniedziałek 22 stycznia o wpół do dwunastej ruszyliśmy z dwoma długimi, drabiniastymi wozami. Najpierw obraliśmy kierunek Morąga. Niestety już w Dywikach, w karczmie stacjonowało już wojsko. Kazali nam jechać w stronę Dobrego Miasta. Stamtąd znowu nas wyrzucili. Rano, o godzinie piątej przyszedł żołnierz w brązowym ubraniu i powiedział: - Raus. Musicie jechać dalej. Śnieg był do kolan. Była zima do trzydziestu stopni. Tak szliśmy: Dobre Miasto – Worneta - Święta Siekierka, aż na zamarznięty zalew w miejscowości Różne. Stacjonowało tam wojsko. Kazali wyrzucać z wozów wszystko co jest zbędne, żeby były lżejsze. Ludzie tam mieli różne rzeczy. W nocy wjechaliśmy na zalew. Było bardzo spokojnie. Jeden za drugim maszerował, albo jechał. Gdy tylko wyjrzało słonko, tedy nadleciały sowieckie samoloty i zaczęły siekać z broni maszynowej. To było tak, jakby ktoś ciął zboże. Dzięki Bogu udało się cało dotrzeć do Kątów Rybackich. Stamtąd odłączyliśmy się od kolumny i wsiedliśmy na pociąg wąskotorowy do Gdańska. Na miejscu zagnali nas do kina i spisali nasze dane. Znaleźliśmy tam jakąś rodzinę i u nich nocowaliśmy. Myśleliśmy, że uda nam się to przeczekać i wrócić do Olsztyna. Niestety. Dla mnie i dla mamy były jeszcze bilety na statek i popłynęliśmy. Mama nie chciała wyjeżdżać bez ojca, ale w końcu pojechaliśmy. W ten sposób dotarłyśmy do Kopenhagi. Płynęliśmy statkiem, który przede wszystkim przewoził rannych, ale i część uciekinierów. Wyładowali tam nieboszczyków. Później wysiedli żołnierze, którzy jako tako mogli chodzić. My wyszłyśmy na końcu. Dowieziono nas do Holstet. Była to południowa Dania. Spędziliśmy tam półtora roku".

  • "W Danii siedziałyśmy w barakach za drutem kolczastym z obstawą. Nie było ani wyjścia, ani nic. W jednym pokoju mieściło się dziesięć osób. Nie wiedzieliśmy jak Polska wtedy wyglądała. Myśleliśmy, że jest tak jak było. Kiedyś mówili po polsku i było dobrze. Żyliśmy wszyscy razem. Po otrzymaniu tego listu z pomocą Czerwonego Krzyża zawieziono nas do fotografa. Inaczej nie można było wyjść. Bardzo szybko dostaliśmy papiery i przenieśli nas do obozu międzynarodowego, który mieścił się w hali sportowej. Była tam wolność. Tam można już było wychodzić i dostaliśmy jakieś paczki. Były w nich takie rzeczy, których nie widzieliśmy już długie lata. Były tam: czekolada, papierosy i kiełbasa. My nie mieliśmy nawet ubrań, bo wszystko zostało w Olsztynie. Ani mama, ani ja nic nie przewieźliśmy. Już po trzech dniach okazało się, że jest transport do Polski: - Proszę się szykować. W ten sposób z tego raju dojechaliśmy do Gdańska. Przyjęło nas tam wojsko. Tam spisali nas. Od razu skrzyczano mamę, że co to jest za matka, która nie nauczyła córki mówić po polsku".

  • Celé nahrávky
  • 1

    Olsztyn, 09.08.2012

    (audio)
    délka: 01:17:53
    nahrávka pořízena v rámci projektu German Minority in Czechoslovakia and Poland after 1945
Celé nahrávky jsou k dispozici pouze pro přihlášené uživatele.

W ten sposób z tego raju dojechaliśmy do Gdańska Przyjęło nas tam wojsko Tam spisali nas Od razu skrzyczano mamę, że co to jest za matka, która nie nauczyła córki mówić po polsku

Elżbieta Lobert
Elżbieta Lobert
zdroj: Pamět národa - Archiv

Urodziła się w Olsztynie 16 maja 1929 w katolickiej rodzinie. Miała dwóch starszych braci - obaj służyli w Wehrmachcie. Ojciec był kolejarzem, mama zajmowała się domem. W 1944 r. ukończyła szkołę podstawową i rozpoczęła pracę na wsi. Spokojny okres w jej życiu skończył się 19 stycznia 1945, kiedy Rosjanie pierwszy raz zbombardowali Olsztyn. Rodzina Pani Elżbieta rozpoczęła ewakuację. Elżbieta Lobert wraz z matką drogą morską znalazły się w Danii, gdzie spędziły póltora roku. Ich statek był torpedowany, ale nie poszedł na dno. Ojciec pozostał w okolicach Olsztyna. Matka z córką zdecydowały się na powrót przekonane, że w ich rodzinnych stronach nic się nie zmieniło. Rodzina utraciła przedwojenne mieszkanie i zamieszkała w służbowym pokoju ojca w Zakładzie Higieny. Dom udało się im odzyskać w 1956 r. Pani Elżbieta bardzo szybko nauczyła się polskiego, skończyła studia i dostała pracę, początkowo w Górowie Iłowieckim, potem w Olszynie. Od 1979 r. jest na emeryturze. Nigdy nie chciała wyjechać z rodzinnej Warmii.