Stefan Supranowicz

* 1920

  • "Szliśmy do pracy na tę szosę tutaj. A obława szła tu w tej wsi tutaj za krzakami. A ja mówię tak – Pewno, Szeli, mamy dokument, żesz to, nie tego, nie strasznie. Jak raz tak koło tej szosy, o, niedaleko, tam na dróżce takiej bocznej, my idziem we dwóch. Idą, jak my nazywamy, skrebuki, z karabinami spotykają nas. Po litewsku gadają. No i my pokazali te zaświadczenia, no to oni jeden do drugiego mówi, że – A ja ich odpuszczę. Kolega nie umiał po litewsku, a ja mu tłumaczę, że oni mówią, że nas odpuszczą. I nas strach nie brał. A u nich widocznie taka taktyka musi już taka była. My strachu nie czuli zupełnie. Nas przypędzili tutaj, o, na górze, tutaj gdzie teraz tak, palisada, aleja tam jest. Tam zagroda była człowieka, do tej zagrody już napędzonych było mężczyzn dużo. Ile, tam może dwudziestu, ja nie wiem było, czy może mniej czy więcej. No i te już, co nas przepędzili tam, które złapali nas, przedstawili swemu naczelniku i ten też naczelnik Litwin. Przedstawili, że mają dwóch, no to ten naczelnik do nich mówi – Ach, jo spalajs. „Ich odpuszczą”. No i ja znowu tam dla kolegi mówię, że nas odpuszczą. No i tak nas zapędzili do Mejszagoły. Tam koło kościoła ten i domek teraz stoi. Szpital bywszy kiedyś, potem. No i tam NKWD jakaś siedziba była, tam nas zamknęli, przetrzymali trzy dni do Nowego Roku. Nie do nowego, ale poprzedzający dzień nowy rok, trzydziestego pierwszego grudnia piechotą do Wilna nas popędzili na Łukiszki do więzienia. I ot, tam pięć tygodni w więzieniu przebyliśmy. Tak, po pięciu tygodniach zdaje się piątego lutego, czy jako tako, piechotą ulicą Zawalną, teraz Pylima ulica, piechotą, po stronach konno żołnierze z karabinami i z całego więzienia tam podobno, że tam dwa tysiące było. I tak szereg, ta ulica długa bardzo, to tak ludzie z bocznych ulic patrzą. No i nas zapędzili na stację i do wagonów spakowali, do wagonów towarowych. No i powieźli do Rosji."

  • "To tak, o, szczęśliwie dojechałem do Wilna, no a w Wilnie z pociągu wyszedłem, no to tu chyba piechotą przez całe miasto aż na Wiłkomirską, tutaj na rogatkę, przyszedłem piechotą tutaj, na ciężarówkę, przyjechałem do Mejszagoły. W Mejszagole u jednej kobiety poczekałem wieczoru. Bo lękałem się też, że może ktoś zaczepić czy co, bez dokumentów żadnych. Uciekłszy. Wieczorem tak już znać, że już ciemnieć zacznie, puściłem się piechotą do chaty z Mejszagoły. Dziesięć kilometrów. No i po śniegu przez las, o ten, co widać tam dalej. Przyszedłem do chaty, już ciemno było. Tak, mama na piecu siedzi, lampeczka tam pali się, no i ja wszedł do chaty, no i milczę, nic nie mówię. A mamy siostra też była u nas, ale ona wtenczas była tam u sąsiadki na pogaduszki, nie była w domu. To mama mówi – Ty przyszłaś? Ja mówię – Ja. No to tak, i ot, szczęśliwie, dobralsa do chaty."

  • "Przyszli do szkoły my, a jeszcze w szkole wisiał obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Przyszlimy do szkoły, patrzym, a obraz na – otwierane takie drzwiczki, otwierali się takimi, szkolne – wetknięty portret Stalina do tego obrazu pod szkło. To my tak zaprotestowali wszystkie, wszystkie chłopcy tam, że jeżeli potrzebny dla Stalina znaczy się już, to my możem ramkę zrobić dla Stalina, a obraz żeby już nie znieważać. No i na tym kończyło się, ale na jutro jak już przyszli, nie na jutro chyba… jak już była lekcja tego Sztrejta, przyszlimy, obrazu już nie było w szkole a dla Stalina był zrobiony, zrobiona ramka była nowa. Gospodarz tej szkoły, bo to w prywatnym domie była szkoła, gospodarz tej szkoły stolarzem był, to w ramce nowy. I na tym kończyła się. A ten Sztrejt nauczyciel nie odezwał się, ani tak siedział przy stole cichutko, nie wtrącał się. A nauczyciel ten już Litwin, Dimawiczcius, no to on tam trochę krytycznie tak, ot, odezwał się i na tym kończyło się wszystko. Potem do Wielkanocy. Na Wielkanoc był wieczór taki taneczny w szkole tam no i był przy tym i alkohol oczywiście, był ten litewski nauczyciel i ten Sztrejt był, ten rosyjskiego języka który uczył, to ten Sztrejt, przy drzwiach my tak stali tam chłopcy, podszedł do mnie, nie wiem czemu do mnie, wziął za ręce i po polsku do mnie, że – Brawo chłopcy, dobrze, że tak postąpiliście. A przypomniał, kiedy to było w jesieni, już te zajścia z tym obrazem, a na Wielkanoc aż na wiosnę on przypomniał. A już on trochę i podchmielony był ten nauczyciel – Brawo chłopcy, dobrze się tak postąpiliście. To tak jakoś, ludzi tam niemało było, patrzali ludzie, nie wiedzieli, w czym rzecz. Nie słyszeli o tym zajściu."

  • Celé nahrávky
  • 1

    Jawniuny, 13.06.2011

    (audio)
    délka: 02:02:57
    nahrávka pořízena v rámci projektu Oral History Archive - Budapest
Celé nahrávky jsou k dispozici pouze pro přihlášené uživatele.

No i nas zapędzili na stację i do wagonów spakowali, do wagonów towarowych. No i powieźli do Rosji

Stefan Supranowicz
Stefan Supranowicz
zdroj: Pamět Národa - Archiv

Urodził się 10 stycznia 1920 we wsi Żubłędzie, gmina Mejszagoła (II RP). Żubłędzie była to wieś tuż przy ówczesnej granicy polsko-litewskiej. Stefan Supranowicz ukończył cztery klasy szkoły powszechnej, która działała we wsi. Przed 1939 rokiem pomagał w gospodarstwie i pracował w rolnictwie. W czasie okupacji niemieckiej był na liście osób, które miały wyjechać na roboty do Rzeszy, ale dzięki splotowi szczęśliwych okoliczności i życzliwości miejscowego wójta został odesłany do domu. Na przełomie 1944 i 1945 roku Stefan Supranowicz został zatrzymany w jednej z łapanek, jakie urządzali Sowieci na polską młodzież. Aresztowany i przewieziony do więzienia na Łukiszkach, po kilku tygodniach przesłuchań został wysłany do obozu pracy w głąb Rosji. Przebywał w Stalinogorsku i w obozach przy dwóch kopalniach węgla. Obsługiwał tam m.in. pompy elektryczne. W obozie przy drugiej kopalni węgla więźniowie praktycznie nie byli pilnowani, więc Stefan Supranowicz uciekł. Po szczęśliwym powrocie do domu przez kilka miesięcy żył bez żadnych dokumentów, co było powodem kilku nieprzyjemnych i niebezpiecznych sytuacji. Korzystając z przychylności miejscowych sowieckich urzędników i po przedstawieniu nieprawdziwych okoliczności rzekomego zwolnienia z obozu, otrzymał stosowne dokumenty. Stefan Supranowicz pracował w kołchozie. Wykonywał różne prace, w tym administracyjne. Mieszka w Jawniunach pod Wilnem.