Ryszard Gaik

* 1936

  • "[19]39 rok koniec pod koniec lata, chyba wrzesień. Nie, to był, to był sierpień, tato przychodzi ze służby i mówi, blady jest cały, pokazuje pismo. Jest powołany, przywołany do komendy, do powiatowej do Kołomyi. Ma się tam zgłosić za 2 dni. Jak, po co, nie wiadomo po co, ale ma się zgłosić. I napisane też było, że na dłuższy okres czasu. No to jak na dłuższy okres czasu, to tato szybko nas spakował, z mamą wspólnie. No i do babci na wieś, bo nie wiadomo, kiedy jak na dłuższy czasu, co to znaczy. Był to naprawdę taki gorący, gorący okres. 1 września, wojna. I o dziwo, aż tam na nasze tereny, na Pokucie, pokazały się nieprzyjacielskie samoloty. To raz ze wschodniej strony, raz z zachodniej strony, czyli widzieliśmy wyraźnie, że były to samoloty z sowiecką gwiazdą. Czyli coś się zaczęło dziać. 1 września – wojna, wojna. No, oczywiście cały kraj jest zatrwożony. Już słyszymy, słyszymy, bo niektórzy mieli tam radio. O dziadek też miał radio. Słuchamy radio, okazuje się, że Niemcy już zajęli od strony zachodniej część Polski, już są pod Warszawą. "

  • "Tato był skuty, ręce miał z tyłu, właśnie skute i był bardzo na twarzy, na twarzy bardzo zmieniony. Pobity był, jakieś siniaki, jakieś skrzepy. Czyli przesłuchania były. No i tato zobaczył mamę i kiwnął głową, że jest źle, że jest źle. No oni od razu to zauważyli i tam od razu odciągnęli, odciągnęli mamę. Wiadomo, to było wszystko obstawione. To był ostatni dzień, kiedy mama zobaczyła swego męża, a naszego tatę. Od tego czasu nic nie wiemy, co się, co się dalej dzieje. Gdzie, gdzie oni są, gdzie, czy są w miejscu czy ich wywieźli. Ósmego stycznia 1940 roku dostajemy kartkę, oryginał z Ostaszkowa, z Ostaszkowa: „Najdrożsi moi jestem w obozie w Ostaszkowie. Bardzo dobrze mi się powodzi, jak tam moje dzieci. Bardzo za nimi tęsknię, Bardzo tęsknię za tobą. Bardzo was kocham. Na końcu. Ufaj, że wrócę”. Wiadomo, że to była mistyfikacja, że to nie było prawdą „dobrze mi się powodzi”, bo komu się tam dobrze powodziło. Myśmy, my już różne, różne rzeczy słyszeliśmy. No i na tym kontakt z tatem się skończył."

  • "Ciężko było niesamowicie, niesamowicie ciężko. Głód, choroby, insekty różne nas zżerały. W każdym bądź razie. Insekty nie będę wymieniał jakie na powiekach, w uszach, w głowie, pod pachami, wszędzie wiadomo. A ta słoma jeszcze na, na tych podłogach. No w lecie to było trochę lepiej, bo w jak lato było, to myśmy tą słomę, tam te, te trociny tam wyrzucili. I tą podłogę nazwijmy to trawą wyścielaliśmy. I to zmieniało się i to było jakoś tak bardziej już przyjemnie. No i to trwało tak. Najgorsze były zimy, bo w zimie nie było czym palić. (…) Poszliśmy do rodziny Turpaków, którzy no byli jakoś tak przychylni dla nas. Ta Turpakowa, pani Turpakowa, miała 3 synów, no już takich dorosłych, bardzo takich muzykalnych chłopaków. No i ich też zabrano do wojska. Ona to przeżywała bardzo mocno. I ona lubiała z mamą, porozmawiać. I mama zawsze pocieszała, chociaż sama była w trudnej sytuacji, ale pocieszała, że nie niech, „nie martwcie się synowie wrócą, wojna się skończy”. No to, a Gala skąd ty wiesz, a to ktoś powiedział do mamy „wróż jej, wróż jej, masz karty i jej wróż” ktoś tam miał karty."

  • "I wreszcie nadszedł czas, że rzeczywiście jedzie pociąg do Zgorzelca. No to władowano nas do tego Zgorzelca i jedziemy przez Wrocław. Na we Wrocławiu pociąg staje na dworcu głównym i ludzie wysiadają. I mówi: gdzie jedziecie tak, po co jedziecie do Zgorzelca, to takie duże miasto Wrocław. Wysiadajcie, kto tam. No i na karcie ewakucyjnej, ewakuacyjnej jest Zgorzelec, a my wysiedliśmy we Wrocławiu. No i co we Wrocławiu. Jest punkt informacyjny we Wrocławiu, był zorganizowany bardzo, ciekawie to już było tutej zrobione. I okazuje się, że przy ulicy Paulińskiej jest Urząd Repatriacyjny, że tam wszystkich gromadzą do tego Urzędu Repatriacyjnego, do tego urzędu Państwowego Urzędu Repatriacyjnego. I myśmy się tam dostali, poprzez te gruzy wrocławskie, bo to przecież było, była jedna ruina. No i dostaliśmy i tam nas przyjęto do tego PUR-u, mimo, że mieliśmy Zgorzelec, ale jakoś się udało. Małe dzieci, gdzie tam. Mama zaczęła tam płakać, prosić. No i nas przyjęto. Byliśmy w tym PUR-ze, ja wiem, 2 -3 tygodnie, może 2. W każdym bądź razie czekaliśmy, bo mie/ dostawali przydział na mieszkanie Polacy, tu we Wrocławiu. No i okazało się, że nam przydzielono mieszkanie na Kowalach (…). No i pewnego dnia przed Świętami Bożego Narodzenia zapakowali nas na ciężarowy samochód 3 rodziny."

  • "Pamiętam, to były, to była jedna ruina. No muszę powiedzieć, że z tego z Paulińskiej na Kowale nas wieźli prawie 2 godziny, bo po tych grulach, po tych różnych tam. No tam się zaczęły walki, bo tam 2 godziny jechaliśmy. Taki był, był dojazd, że to wszystko było w gruzach. Nie, nie które, nie które jeszcze dopalały się zabudowy, prawda. Jeszcze dym był swąd był jeszcze. No, na Placu Grunwaldzkim, to był taki wielki targ – szaber plac. On się ciągnął, aż od Placu Grunwaldzkiego, aż tam pod ulicę Grunwaldzką tam, taki i to gruzy były i to wszystko. I ludzie tam z całej Polski zjeżdżali i handlowali wszystko co, co , co mieli. Jedni, ale to wszystko prawie na wymianę. Wszystko to wymiana towarów była. Np. mama moja, nasza z sąsiadkami tam chodziły z Kowal na Plac Grunwaldzki i coś się z domu brało, po tych Niemcach, bo pieniędzy nie było, żeby wymienić na jakąś mąkę, na jakiś cukier, czy jakiś inny chleb prawda, to brała jakieś tam, porcelanę, jakieś tam obrazy prawda. Co, co tam. I tam wymieniała się. Z Polski przyjeżdżali ci, ci tacy handlarze prawda. I,i brali wszystko. Przywozili tam jakieś masła czy cukier, czy wodę, czy nie wodę, a no towary żywnościowe. I wymieniało się te. Tak, że to, tak to wyglądało po wojnie, ale gruzy były wszędzie. Mało przecież, mało tego jeszcze."

  • "I nie było tam jakichś niesnasek. Dopiero jak się wojna zaczęła (…). Odmieniło się, to niesamowicie. A mało tego, do nas przychodził, do nas przychodził taki kolega Ukrainiec – Fiodor, starszy od nas, tam nam dużo pomagał. Taki chłopak ze wsi i z tymi gospodarzami ukraińskimi bardzo dobrze żyliśmy. Tak, że dopiero wojna jak mówię jak się zaczęła. Dopiero się dramat zaczął. Dopiero zaczęli nam dokuczać."

  • "I muszę powiedzieć (…) Święty Józef, Korszów to było tam dużo Żydów. Święty Józef to była duża wioska. Tam było 5 sklepów, jak na wioskę, była szkoła, był klasztor, był kościół, była gmina. To była duża wioska. Tak, że tam też byli ludzie innej narodowości. Ukraińcy oczywiście. I bardzo w zgodzie wszyscy żyliśmy. Tak, że tam nie było do wojny jakichś podziałów. Mało tego, w Korszowie jak mieszkaliśmy, to tam było dużo Żydów. I oni prowadzili no, te swoje biznesy, restauracje, jakieś tam inne rzeczy, krawiectwo itd. To myśmy korzystali, bardzo często. Do takiego Żyda, do restauracji, miał na imię Mociek, tak go nazywali. Do Moćka chodziliśmy na jakieś kolacje. On, (…) jak pamiętam robił dobre śledzie, takie marynowane, a tato bardzo lubił te śledzie marynowane. No i on zawsze: panie Felek, pan przyjdź dzisiaj na śledzika. No i tato nieraz brał nas wszystkich i szliśmy na tego śledzika. No panie Felek bierz pan jeszcze jedną dzwonka, bo tu ja nowe przyniosłem. Gotowe przyniosłem, specjalnie dla pana robiłem. "

  • Celé nahrávky
  • 1

    Wroclaw, 05.08.2021

    (audio)
    délka: 02:46:38
    nahrávka pořízena v rámci projektu Inconvenient Mobility
Celé nahrávky jsou k dispozici pouze pro přihlášené uživatele.

Nejprve nás deportovali za Ural a potom odsunuli do západního Polska

Gaik Ryszard, Wroclaw, 2021
Gaik Ryszard, Wroclaw, 2021
zdroj: Post Bellum

Narodil se 1. ledna 1936 v oblasti Pokutí (jihovýchodní Halič), která se mezi válkami nacházela na jihovýchodě Polska. Jeho otec Felix Gaik pracoval jako policista na policejní stanici v obci Korszów, kde se rodině velmi dobře žilo. Situace se změnila po napadení Polska 1. září 1939 Německem a 17. září 1939 Sovětským svazem. Oblast Pokutí začali okupovat Sověti, kteří Ryszardovi zatkli otce a jeho samotného s matkou a starší sestrou deportovali za Ural, na území dnešního Kazachstánu. V těžkých podmínkách zde přežívali až do roku 1944, kdy dostali Poláci s doklady povolení odcestovat. Ačkoli doklady neměli, podařilo se jim odjet, nejdříve do Kyjeva a na podzim 1945 do Lvova. Ten již nebyl polský, a proto dostali evakuační průkaz, na kterém byl jako cílové město uveden Zhořelec (německy Gorlitz). Cestou vlakem vystoupili ve Wroclawi, protože nevěděli, kde Zhořelec je. Stejně jako Wroclaw (do konce války Breslau) se nacházel na někdejším německém území, které Polsko po válce získalo za svá východní území. Ve Wroclawi dostali den před Vánocemi 1945 byt, ze kterého se musela narychlo vystěhovat jeho německá obyvatelka. Ani po válce se nedozvěděli, co se stalo s otcem. Pamětník ve Wroclawi vystudoval střední školu pro letecké mechaniky a později i wroclawskou polytechniku. Celý život pracoval na různých vedoucích technických funkcích v automobilovém průmyslu, ačkoli nebyl členem komunistické strany. Až po pádu komunismu zjistil, že jeho otce zavraždili v dubnu 1940 Sověti v zajateckém táboře NKVD Ostaškov. Byl tak jednou z obětí katyňského masakru.